mts001: Początek

Niebo było ciemne. Granatowe, czy ciemnoszare bardziej - trudno było mu jednoznacznie stwierdzić. Może z racji dymu, dobywającego się dość obficie z jego świeżo rozbitego wahadłowca - którego to kadłub, rozłupany w jednym miejscu na dwoje w poprzek, rozświetlał się od środka ogniem zaiste całkiem żywym i prędko zgasnąć raczej nie zamierzającym.
Nie to było jednak teraz najważniejsze - struktura tych pojazdów nie była mu obca i wiedział dobrze, że nic nie powinno tu już nazbyt groźnie eksplodować. Był też, zresztą, oddalony od wraku o dobre parędziesiąt metrów i od potencjalnych odłamków i podobnych zagrożeń całkiem nieźle chroniony - pancerz mecha tworzony był w końcu z myślą o dużo groźniejszych i bardziej wrogich pociskach...

...czy też promieniach. Promienie były wredne: strzał z podkręconego lasera skuteczny potrafił być na przeszło kilometr - i, jak to przy prędkości światła bywa, trafiał "od razu". Widział już takie błyski i ich skutki, ciekawe zwłaszcza przy trafieniu w jakieś krytyczne miejsce... na przykład kokpit.
Miał też w końcu cztery takie zabawki pulsacyjne podwieszone pod szybą - choć nie tak długiego zasięgu, to nie mniej zadziorne i groźne.
Plus pakiet rakiet. Rakiety... gdy się pojawiały, zwłaszcza w większej ilości, na polu bitwy rozpoczynał się taniec. Lubił to nawet i jakby intuicyjnie tego wyczekiwał - pojedynki na poligonie staczane wyłącznie z wyrzutniami na pokładzie miały w sobie jakąś szczególną niezwykłość i magnetyzm. Trafić, i nie dać się trafić - nie to, co przy laserze, kiedy często wyboru nie masz: czy ustrzelonym zostaniesz, czy nie. Przy tych latających zabawkach to od ciebie i twoich zdolności zależy, czy uda ci się najwyżej poczuć zapach przeleciałej tuż obok garści komet, czy też przyjmiesz go na przysłowiową klatę - wraz ze wszelkimi, zazwyczaj bolesnymi i nieco wybuchowymi, tego skutkami.
Można było naturalnie dostać też w plecy - zdarzenie usprawiedliwione jednak tylko w razie bycia bardzo niefortunnie otoczonym. Samo zostanie bardzo niefortunnie otoczonym jednak trudno usprawiedliwić i jako zdarzenie w ogóle nie powinno mieć miejsca - w podręczniku była to jedna z pierwszych zasad, zaraz obok minimalizacji - w miarę możliwości - sił wrażych, z jakimi wchodzi się w bezpośrednią wymianę ognia. Po to ma się w końcu zainstalowany radar, by sytuacji takich unikać i potyczkę naprędce rozsądnie jakoś rozplanowywać.

Teraz jednak nie miał czasu na zadumę - jego wehikuł w końcu sam się nie rozbił; ten zaś, kto mu w tym dopomógł, zapewne będzie się chciał tu w możliwie najbliższej przyszłości zjawić. Całkiem prawdopodobne też, że nie sam. Limit szczęścia i tak zresztą wyczerpał już zapewne błyskawiczą wsiadką do maszyny i katapultowaniem się z wahadłowca na chwil parę przed jego nagłym dość uziemieniem. Pomimo nieco zbyt niskiej na to wysokości udało się mu siąść na ziemi praktycznie podręcznikowo: na dwóch nogach i niemalże bez zachwiania.

Zawsze staraj się być przygotowany na najgorsze - i naturalnie, teren przelotu do zbyt bezpiecznych z założenia nie należał; nie na tyle jednak, by spodziewać się na nim jakiejś sprzężonej laserowej baterii przeciwlotniczej - na trafienie z czegoś takiego bowiem wskazywałoby parę szczegółów sytuacyjnych... jak choćby brak jakichkolwiek sygnałów alarmowych o zbliżającym się pocisku, namierzaniu, czy czymkolwiek podobnym. Trafienie zaś z działa na tyle mocnego, by wyrządzić celowi w ułamku sekundy takie uszkodzenia, wyglądałoby generalnie również nieco inaczej.
Zapuszczone pustkowie, pełne wzniesień i dolin. Ciągnące się po horyzont nieużytki, na których nawet trawa średnio chciała rosnąć. Garść starych zabudowań przemysłowych i kopalnianych tu i ówdzie (nie w miejscu jego strącenia jednak).
Piraci? Może. Ktokolwiek, na pewno dobrze uzbrojony i zmierzający w tym kierunku. Radar, radar, czemu się jeszcze to diabelstwo nie włączyło...

Weszło. Zielony krąg radaru w lewym górnym, na wyświetlaczu. Wraz z trzema... nie, czterema czerwonymi punktami na tegoż kręgu skraju, cholerajegomać. Całe uzbrojenie na szczęście zgłosiło się bez opóźnienia i problemów jakichkolwiek. Rakiety załadowane jak były, tak i są - dwie tony, dwieście czterdzieści sztuk razem - czyli równo szesnaście salw, jako że wyrzutnia na barku to piętnastka. Ten model miał już swojego kopa, nie będąc jednocześnie tak kobylastych rozmiarów, jak te plujące dwudziestoma rzutkami naraz.
I ruch - ruszyć się gdzieś czym prędzej, nie stać w tak oczywistym miejscu, choć w wygodnym zagłębieniu akurat ono wypadło. Słup dymu z wraku wszem i wobec całkiem dokładnie oznajmia punkt rozbicia, nie ma co więc przebywać przy nim dłużej, niźli byłoby to potrzebne - chyba, że chciałoby się wyczekiwać ekipy ratunkowej. Radosna kompania zdążająca tu akurat w podskokach zapewne jednak zamiarów zbyt ratunkowych nie ma, ani też nazbyt serdecznych - przynajmniej przy standardowym rozumieniu pojęcia serdeczności.
Szybki zwrot w lewo zatem i cała naprzód - by zawczasu nieco dystansu zyskać. W międzyczasie ostatnie spojrzenie na gorejące szczątki swego pojazdu... z którego uratował się tylko on. Leciał z dwoma innymi wojownikami, nie licząc pilota - nie mieli oni jednak, najwyraźniej, tyle szczęścia, co on. Za to na ewentualne hieny czekał całkiem sporawy prezent - dwa pozostałe bowiem na statku mechy nie mogły ulec całkowitemu zniszczeniu. Nawet zresztą sam silnik bez reaktora, uszkodzony nawet, wart będzie na czarnym rynku całkiem pokaźną sumkę.

Energicznymi krokami wymaszerował z drobnej kotlinki i zaczął schodzić po zewnętrznym zboczu, gdy spostrzegł na wyświetlaczu bardziej już szczegółowe informacje na temat owych czterech czerwonych punktów na radarze. Cztery maszyny kroczące - dwa koty i dwa sępy. Obydwa modele z wyższej kategorii wagowej niż ten, w którym właśnie siedział i miał do dyspozycji. Sępy zapewne obładowane po zęby rakietami, po kotach zaś można się było spodziewać całej feerii przeróżności. Patrząc tonowo, dwie siedemdziesiątki piątki i dwie sześćdziesiątki - wobec jego pięćdziesięciu pięciu ton wagi całkowitej. Bez dodatkowego wsparcia drobniejszego; same jednak stanowić mogły kompaktową armię. Już go pewnie namierzyli - pierwsze dwa punkty zdążyły się zbliżyć na niecały kilometr. Jak szło przewidzieć, koty przodem - przygotowani do konfrontacji zatem.
Nie na kręgu radaru jednak trzeba mu teraz było się skupić, lecz na jakimś możliwie korzystnym ustawieniu się. Urywkowa komunikacja satelitarna potwierdziła, że nie są to na pewno jakiekolwiek oficjalne siły rządowe i najprawdopodobniej - zgodnie z przewidywaniami - zbyt przyjaznym nastawieniem nie grzeszą. Na jakiekolwiek wsparcie nie mógł liczyć dostatecznie szybko, uciekać zaś mogłoby być równie niebezpiecznie...
W międzyczasie przemieścił się łukiem dalej od wraku - tak, by z początku nieco bezpiecznego dystansu zyskać i w dalszej części manewru zajść ową radosną kompanię od prawej strony, z odrobiną szczęścia wdając się w konfrontację tylko z jednym, wysuniętym właśnie na to skrzydło bardziej, kocurem.

Wedle planu, dystans pomiędzy nimi dynamicznie się zmniejszał. Odczyt radaru dawał nadzieję na przynajmniej chwilę prywatności sam na sam we dwoje. Najważniejsze, to nie przestać biec - "zwalniasz - umierasz", jak mawiało stare już dość przysłowie z kręgów kadeckich, jeszcze prawdziwsze przy jego względnie lekkiej i nastawionej na zwrotność maszynie. Odległość zmalała już poniżej pięciuset metrów w miarę, jak wchodził na szczyt pagórka dzielącego go od jego pierwszego spotkania oko-w-oko z przedstawicielem anonimowej i ciężko opancerzonej grupy raczej-nie-ratunkowej. Cel miał już namierzony i rakiety gotowe do strzału - tak samo pewnie, jak jego przeciwnik. Szybka salwa na dzieńdobry i przełączenie na lasery, całość w biegu i standardzie walki kołowej - schemat podstawowy i sprawdzony.
Ciekawe, jacy są dobrzy - przemknęło przez myśl pilota dwunożnej, parodziesięciotonowej maszyny kroczącej. Zbliżał się do tej wiedzy coraz bardziej, w rytmie miarowego dudnienia metalowych stóp o ciemnobrązową ziemię, zupełnie niemal zieloności pozbawioną. Zbliżali się z dwóch stron wzgórza - biegnąc niemalże na wprost, na siebie. Każdy z pragnieniem, by poszło gładko i szybko. Każdy z nich z brońmi przygotowanymi do strzału - jedyna różnica w liczbie i rodzaju. Jeden z rozkazu, drugi - z sytuacji; nie na swym terenie i z niepewnością w oczach identyczną niemal. Sekund kilka już ledwie -
- i oto spotkanie: dwóch stworów przedziwnych z metalu skręconych, z których co sił w nogach każdy szarżą niezłomną w drugiego biegnący. Nie pół sekundy nawet, a już przeszywający i naść pomnożony świst z obydwu stron się rozległ, jednocześnie niemal - oto rozgrzane do czerwoności wolą niszczenia bełty pomknęły ze swych łóż, posłuszne rozkazom pilotów. Powietrze błyskawicznie zasnuło się dymem - wraz z rozwijaniem przez morderczych posłańców coraz to większej prędkości; równo przy sobie, jeden za drugim i pod trzecim kamratem; w szyku o tyle nieskładnym, co wcześniej fabrycznie wyliczonym i odpowiednio przygotowanym. Dystans przelotu niewielki, jak na możliwości ich - niepełnych metrów czterysta, i cel już. Tako i piloci obydwaj wiedzieli dobrze, że salwa to była na tę chwilę ostatnia; teraz kolej - tak z musu, co z wyboru - na resztę uzbrojenia: tę, co rozbiegu nie potrzebuje, bądź wnet lepiej sobie bez takowego radzi. I tak, przed uderzeniem rakiet jeszcze -
- rozbłysła bezpłodna ziemia feerią świateł i kolorów, gdy obydwaj z wojów ku swej pomocy nie mniej śmiertelne promienie przywołali. Zieleń i czerwień, pośród pocisków po łuku już niby to do celów docierających - wszak trafienie ich do ostatniej niemalże sekundy niepewne - jeden kolor przy drugim, przecinając się niemal, rozbłysły liniami prostymi wśród dymu. Trafione były to strzały, inne jednak od siebie w swym rodzaju. Widział to i cieszył się nawet: podczas, gdy kabina jego rozkołysana była w rytmie możliwie najszybszego biegu, a rakiety wystrzelone wcześniej do celu swojego dotarły - wraże zaś, o cali garść jego pancerz minęły - i rozbłysły czerwone promienie ciężkich laserów przeciwnika, trafiające go w dolną część korpusu; wtedy to, wraz z aktywacją laserów swych własnych, lekką przynajmniej ulgę poczuł: "nie ma pulsacyjnych. Jeśli niewprawiony, to również i tych zwykłych uniknąć winno się dać".
Jego promienie wszak, jak już wspomniano wcześniej, co nieco odmiennej natury były. O stopień słabsze w sile rażenia, nie poprzestały jednak - jak tamte - na jednym, skupionym i pojedynczym błysku. Bez wytchnienia rozświetlały ciężki pancerz szalonego kota, uderzając w coraz to innych miejscach i utrzymując się na nim - pulsując tak, tylko one potrafią - niekiedy po parę sekund równych.
Uzbrojenie dużo cięższego kota nie na laserach i wiązce rakiet kończyło się jednak - i tak, gdy w ostatniej chwili strumienia strzał uniknąć chciał bardziej w bok skręcając, rozpoczął jednocześnie ze swych karabinów maszynowych kanonadę głośniejszą jeszcze od bezustannego bębnienia po ziemi dwóch par stalowych odnóży.
Nie strach to jednak, lecz uśmiech, na twarzy pilota-rozbitka wzbudziło. Skupiony ogień pocisków karabinowych potrafił może i niekiedy być groźny, znałże on jednak podręcznikowo ich bardzo niewielki zasięg i siłę. Parę trafień błysnęło iskrami - to tu, to tam, na jego pancerzu - w momencie, gdy wziął się on za owocniejsze wykorzystanie swej taktycznej prędkości, odbijając od kota i rysując swym dotychczasowym przemieszczaniem się po miejscu starcia kształt jakby to esowaty. Serwomechanizmy, pracujące bez wytchnienia na najwyższych obrotach, posłusznie spełniły i to polecenie - i tak w chwilę później już utrzymywał on odległość swą od pilota kocura na poziomie ustawicznie większym od metrów dwustu - taki właśnie bowiem był standardowy efektywny zasięg użytych przez wroga jego karabinów maszynowych.

Strzał z lasera pojedynczy - nietrafiony acz, szczęśliwie. Było dobrze, całkiem dobrze... aż do parokrotnego piknięcia ostrzegawczego jego komputera pokładowego i komunikatu natychmiastowo po nim - "wykryto wystrzelenie rakiet". Skąd? Kocur z takiej odległości choćby i bardzo chciał, to dalekosiężnym pakietem trafić szans najmniejszych nie miał - chyba, że w cel stojący bez ruchu. Pociski najzwyczajniej wykręcić odpowiednio by nie zdążyły, dopiero co prędkości nabierając.
Rzut oka na radar - z północy leciała owa szczodrość. Błyskawiczny obrót wieży z korpusem na północ - tu jednak przecie nie widać nikogo, szczyt pagórka tylko, pozbawiony wyrazu. Ktoś mógłby się dopiero wynurzyć zza niego i wtedy strzelić; tako i po niebie nic nie leciało, ni smugi. Więc...
nagle, przed jego oczami, rozkwitł wybuch siarczysty i strugi ziemi w powietrze się wzbiły - wraz z następną i po niej kolejną jeszcze ognia kulą, tak tych wybuchów ze czworo co najmniej: jeden po drugim, posłańcy zniszczenia drogę przez wzgórza szczyt brutalnie kopali, swoisty tunel poprzez to tworząc. "Jegomać, dwudziestka" - przeleciało przez myśl. Za późno wszak już było na unik jakikolwiek. Jedyne co widział w ostatnim momencie to błysk dolatujących do niego rakiet - niczym światło słońc wielu, tuż przed nim, za szybą. Lewą ręką zasłonił odruchowo twarz - gdy paręnaście wybuchów naraz maszyną jego wstrząsnęło, po całym pancerzu przednim rozsianych. "Mogło być gorzej, mogło to pójść w plecy" - myśl pocieszenia jedna, gdy lewa jego ręka z powrotem drążek sterowniczy objęła. Jeszcze przez sekund parę nic nie widział przez dym po eksplozjach. "Szczęście, że garść z nich na wykop drogi poszła" - oberwanie w tej pozycji pełną dwudziestką skończyłoby się pewnikiem gruchnięciem o ziemię.
Systemy błyskawicznie namierzyły napastnika - dzięki czemu w momencie, gdy możliwie najprędzej ruszał w bok z miejsca, posłał w kierunku agresora swój bukiet; skromnym wyrazem jak najszczerszej wzajemności. "Takiś pewny, by prosto biec? patrz więc i poczuj, jak mile smakuje piętnastka w twarz" - w myślach wyszeptał, biegnąc przed siebie co rusz to, czym prędzej. "Sęp dobiegnie tu już za chwilę, kocur już jednak co nieco dostał i przy dobrym biegu może się całość całkiem pomyślnie dać rozegrać". Manewrując, śledził przez chwilę jeszcze na radarze grupkę kresek zdążających w skupionej formacji ku temu, kto go przed chwilą z zaskoczenia trafił - i jak razem leciały, tak razem wszystkie na nim dopiero się zatrzymały. "Niezatopiony może jeszcze, ale uszczerbiony na pewno" - lekki uśmiech zagościł na jego twarzy, na chwilę ulotną jednak tylko: kocur po jego prawej stronie nie czekał biernie w sensie ostrzału i czerwonymi strzałami laserów swych dwóch ciężkich co rusz trafić go próbował - w tym przynajmniej raz skutecznie, jak sugerowały odczyty uszkodzeń. Chcąc zredukować tąż skuteczność do minimum sukcesywnie nabierał prędkości - i zwróciwszy szybko swą obrotową wieżycę korpusu w prawo rozpoczął, po lekkim przycelowaniu, na nowo ostrzał wroga - który to sam niemalże w miejscu stał, świadom najwyraźniej swych niedoborów prędkości i zajmując jednocześnie takie miejsce onej skromnej kotlinki, z którego w każdą jej część teoretycznie trafić mógł.
Praktyka, na szczęście, miała się nieco inaczej - i tako znowu, przy laserowym zwarciu z wrogiem, wypadał kocur słabiej. Promienniki swoje zamontował zapewne z zamiarem ostrzału dalekosiężnego, nie taki był to teren jednak - co radością i szczęściem relatywnie skromnego pięćdziesięcio-pięcio-tonowca było, od samego początku tejże potyczki patrząc. Dobiegł on teraz do zbocza kotliny i nieco wyżej, na nim, koło niewielkie zataczał - korpus swój tak obracając, że przez czas cały niemal ostrzał obronno-zaczepny prowadzić mógł; również teraz, gdy do akcji dołączył postrzelony przez niego skrytobójczy sęp - który to, wynurzywszy się z zagłębienia wyoranego wcześniej przez rakiety swoje, czym prędzej koledze na pomoc zdążał. Nie jego była to jednak walka - dwie masywne wyrzutnie rakiet ramiona jego zdobiące na nic się w tym pół-zamkniętym tyglu zdadzą, a i pancerza nazbyt ciężkiego model ten, jak dobrze pamiętał, nie miał raczej. I tak oto stanął, osmolony od rakiet -
- pomiędzy nim, a celem jego: w postaci kocurzyska co rusz to, czerwonymi szponami drapnąć próbującego. Dołączyły doń teraz i zielone lasery sępa - nie pulsacyjne jednak i relatywnie lekkie; w liczbie dwóch, podczepione pod końcami ramion. Kocur zaś oberwać porządnie w jedną nogę już zdążył - i po próbach ruchu poznać łatwo było, że prędkości fabrycznej już, raczej, nie osiągnie. Nie uszło to uwadze rozbitka: szybkie przełączenie na wyrzutnię, utrzymać celownik prowadnicy przez chwilę na kulawcu...
...i już: jednostajny, ostry dźwięk systemów namierzania potwierdził namierzenie celu. Spust - i poleciała, watacha wilków spragniona celu. Niczym torpedy przez wodę, tak i one: przez powietrze planety tej, niegościnnej raczej, brnęły - po łuku lekkim i niezłomnie, do celu. Nie na tym uwaga jego jednak już - lasery przestygły chwilę i na nowo do ostrzału gotowe wszak były, gotowe na rozkaz - z którego wydaniem nie wahał się ni chwili, szarpiąc promieniami raz kota, raz sępa - obydwaj bowiem wobec niego jeden za drugim teraz stali niemal. Chwila, radar: na wzgórzu za nim punkt jeden jeszcze - sęp to kolejny do miejsca walki docierał właśnie. Niedobrze - czterech walczących w takim zagłębieniu to tłum nieunikniony i potencjalnie niekorzystny; jak najszybciej z niego wybiec było mu teraz trzeba. Kocur zaś - czemu promieniami akurat miotać przestał? "Czyżby tak pewien wybawienia swego, nadciągającego?" - nogi jego mecha rwały, co tchu, do przodu, spełniając plan ewakuacji i mijając dwie - przed chwilą jeszcze intensywnie ostrzeliwywane - maszyny wroga zgrabnie, prawym skrzydłem; ruch wieży, by na kocura spojrzeć - "co on tam ma, pod korpusem sprzężonego? kształt jakiś znajomy, niejasny jednak..."
- jak na życzenie, rozbłysł; w sposób nad wyraz niepożądany jednak: błyskawiczną serią z sześciu wielkokalibrowych luf sprzężonych razem w obrotowym mechaniźmie. Niczym jeden błysk było to, niecałą sekundę trwający. "Elbeiks! Chował to drań cały czas" - myśl ta nie zdążyła przebrzmieć jednak, a już rój pocisków wrażych dotarł do celu swego. "Podwozie przeciążone" - przemówił damskim głosem komputer pokładowy - i runęła maszyna niefortunnego gościa, na plecy swoje. "Powstać, powstać czym prędzej - zanim ten drań przeładuje to diabelstwo". Rzut oka na radar - ignorując kolejne trafienia laserów w kadłub, wykorzystujące fakt jego bezbronności i bezruchu - "i jest nas już czwórka, psia jego mać". Powstać udało mu się jednak, niezgrabnie - i cała naprzód, z miejsca, czym prędzej; przed siebie. Kurs, by od prawej dwójkę sępa i kota minąć - odchylony lekko i niezmieniony prawie; uwaga przy tym cała na kocurze teraz: salwa rakiet bez namierzenia - "a nuż trafią, nie rusza się bydlak" - i salwa z laserów, w nadszarpniętą już nogę. Lekko przerywane tylko pulsowanie - plus sygnał ostrzegawczy: gdy pierwszy sęp, przy kocie stojący, wypluł z obydwu swych barków rakiet dwa pakiety i dymem z ich dysz wylotowych się zasnuł. "Imponujące, ale nie na ten dystans" - lekka korekcja kierunku i już bezpieczny był praktycznie, bez ustanku kontynuując ostrzał prawej nogi kota.
Zagrzmiała kolejna seria z obrotowego działka - nieprzycelowana już jednak dostatecznie i w desperacji wystrzelona, widać; zaraz po niej poczęły dudnić miarowo pozostałe karabiny krótkiego dystansu - za późno jednak. Nie chwila nawet - i oto załamała się prawa kończyna stwora, z głośnym zgrzytem ciągnąc za sobą, na dół, resztę bojowej maszyny. "Jednostka wroga zniszczona" - zabrzmiał ponownie damski głos komputera pokładowego. "...Lub przynajmniej na dłuższy czas unieszkodliwiona, istotnie" - pomyślał w odpowiedzi . Ostrzelał krótko sępa i obrócił się wieżą w lewo - nie przestając biec przy tym jak najszybciej, w górę zbocza - by rzucić okiem na tego drugiego, świeżo przybyłego...
...w samą porę, by zobaczyć turkusowo-zielony błysk wystrzału z obydwu jego barków. Miast standardowego rakietowego uzbrojenia miał on bowiem, w miejsce dwóch wyrzutni, zamontowane odpowiednio dwa działa Gaussa - ciężką broń dalekiego zasięgu, miotającą pojedyncze pociski z olbrzymią prędkością.
Pociski dotarły do celu w ułamku sekundy. Zdążyły jeszcze błysnąć diody sygnalizujące krytyczne trafienie i nagłe targnięcie wgniotło go w fotel, gdy zadziałał mechanizm awaryjnej katapulty kokpitu. Raptownie nabierając wysokości dostrzegł jeszcze blask od wybuchu, jaki miał miejsce pod nim - i stracił przytomność.

2 komentarze:

  1. Twoimi pociskami niech staną się twoje uśmiechy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna broń Ewo! Za taką radę otrzymujesz życzenia radowania się z życia przez najbliższe tysiąc lat.

    OdpowiedzUsuń